Header Ads

Reklama

Najnowsze

Narodziny Gwiazd

Dnia 9 czerwca roku pańskiego 2012 w Piechowicach, niewielkiej miejscowości na Dolnym Śląsku nagromadzona w tamtych okolicach energia kosmiczna spowodowała wielki wybuch. Błysnęło, huknęło, zagrzmiało i doszło do narodzin wyśmienitych gwiazd kolarstwa górskiego! Oto przedstawiam Państwu drużynę KRD MTB Team! Po raz pierwszy w tym składzie, po raz pierwszy w jednolitych strojach i po raz pierwszy w tym sezonie bałem się o swoje życie ;)

Na zdjęciu (od lewej - stoją): Jarek, Waldek, Robert; (od lewej - kucają): Rafał i Ja.



 Ten dzień rozpoczął się dla nas bardzo wcześnie. Ja, Robert i Waldek w wyśmienitych nastrojach, pełni werwy i zapału wyruszyliśmy spod Auchan Bielany do Piechowic na kolejny start w imprezie z cyklu Bike Maraton. Drogę uprzyjemniał nam głos Ojca Dyrektora dobiegający z głośników (tak, parę razy nałożył się na pasmo jednej z wiodących stacji radiowych). Wprowadzeni kaznodziejskim tonem w tajemnice wiary, uwierzyliśmy, że start ów będzie dla nas bardzo udany.

Na miejscu czekali na nas Rafał z Jarkiem. Przywdzialiśmy swoje stroje drużynowe sponsorowane przez Rzetelną Firmę i rozpoczęliśmy rozgrzewkę. Nasze biało-czerwone uniformy z jednoznacznie kojarzącą się nazwą KRD budziły respekt i szacunek przeplatany strachem. Z tłumu niejednokrotnie dało się wyłowić słowa: "O, Windykatorzy!" - i nagle wokół nas robiło się dużo wolnej przestrzeni.

W punkcie żywieniowym szybkie uzupełnienie płynów i brakującej energii oraz zrobienie zapasów izotonika. Waldek chciał nawet zrobić zapas...


Ostatnie 15 minut spędziliśmy w sektorach startowych.


Z głośników dobiegł komunikat: "Ruszamy wszyscy razem, jedziemy za pilotem. Dopiero 2 km dalej jest start ostry, od którego zacznie być liczony czas". Yeah! Uwielbiam starty ostre - lubię patrzeć jak ktoś się przeciska i zaraz pada, bo na kogoś najeżdża. Zastanawiam się gdzie reszta mojej ekipy, ale jakby wyczuwam ich podświadomie i wiem, że są gdzieś tuż za mną. "Czuję ich oddech na plecach" - jak to się mówi.

Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Koła - w ruch!

Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
Ruszyła
maszyna
po szynach
ospale.
Szarpnęła rowery i ciągnie z mozołem (bach - pierwszy leżący),
I kręci się, kręci się koło za kołem (już drugi leży),
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej
(ktoś już na starcie łapie "gumę"),
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi
(kolejna gleba i dużo k*** pod adresem sprawcy).
(...)

W peletonie przepychanki, każdy chce zająć jak najlepszą pozycję. Cóż mogę powiedzieć? Też walczę o dobre miejsce ze startu ostrego. Utrzymuję łączność telepatyczną z resztą zespołu i dowiaduję się, że próbują mnie gonić. Jak się potem okazało wzięli kogoś innego za moją personę. Niemniej mam od nich sygnał, że gonią mnie. Nie spinam się, nie czuję presji, jadę swoim tempem.

Profil trasy zamieszczony na stronie www organizatora nie kłamał - 10 km to ciągłe pięcie się w górę po stoku. Nie było stromo, ale i tak podjazd męczył. Do momentu punktu startu ostrego już pokaźna grupa zawodników zostaje z tyłu i tłum się przerzedza. Znów kontakt telepatyczny z resztą ekipy:
"- Rafale, jak sobie radzicie?
- A, dzięki, trzymamy się, gonimy cię."
Nie martwie się zatem i sunę pod górę dalej.

Czuję, że na podjazdach jest ze mną lepiej niż przewidywałem. Kręce więc mocniej i mijam kolejnych zawodników. Schody - w przenośni i dosłownie - zaczęły się przy skręcie na dystans mini kiedy to rozpoczęły się techniczne zjazdy... I na nic cała przewaga wypracowana na podjazdach, na nic pot wylany z siebie - boję się o swoje życie i nie zjeżdżam jak ci kamikadze. Sorry, mam jeszcze kilka niespełnionych marzeń, które chciałbym zrealizować w swoim życiu ;) Po skręcie na mini "jarałem się", że jadę sam, co mogło oznaczać ostatecznie całkiem niezłą pozycję na mecie - ale zjazdy i mijający mnie zawodnicy rozwiewają moje pragnienia bycia w pierwszej setce zawodników.

Mój dialog z zawodniczką na trasie, gdy zjeżdżałem bardzo powoli:
"- Co, kłopoty?!
- Nie, strach w oczach".
Po czym zgrabnie mnie wyminęła i to by było na tyle...

Na dwa kilometry przed metą ktoś za mną krzyczy "Dawaj Marcin!". Pomyślałem, że może mam jakiś kibiców na trasie. Ale nie... Myślałem, że to ptak, że to samolot, ale nie! To Rafał z mojej drużyny! Nowy sprzęt, nowe nadzieje i chłopak mnie dopadł, wyminął i zostawił. Życzyłem mu szczęścia, ale następnym razem tak łatwo mu nie pójdzie ze mną ;)

Przed samą metą był przejazd tunelem. Wjeżdżam w niego i... ciemność, widzę ciemność! Może i było to malownicze, lecz w ciemnych okularach nic nie widziałem. Tylko światełko na końcu tunelu. A w mej głowie pojawił się głos: "zmierzaj w kierunku światła, zmierzaj w kierunku światła!". Przeraziłem się nie na żarty ;)

W niewielkich odstępach KRD MTB Team dotarł na metę Bike Maratonu.

Oto nasze wyniki:
Rafał: 01:01:40 / OPEN: 105 / M3: 31
Marcin: 01:03:03 / OPEN: 117 / M2: 36
Waldek: 01:05:46 / OPEN: 144 / M2: 42
Jarek: 01:09:39 / OPEN: 174 / M3: 60
Robert: 01:22:54 / OPEN: 281 / M2: 63

Start zaliczamy do udanych (oczywiście ja, jak zwykle, czuję pewien niedosyt). Jedno jest pewne - tego dnia narodziły się Gwiazdy KRD MTB Team. Mamy zapał i wspólny cel, co nas na zawodach łączy. Następnym razem znów damy popis!

A po wyścigu ulubione Pasta Party i kilka pozowanych zdjęć :)


A komplet zdjęć znajdziecie w moim albumie:
2012-06-09 - Bike Maraton - Piechowice







2 komentarze:

  1. Świetnie napisane, przyjemnie się czyta :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna relacja z przebiegu zawodów... sam bym tego dokładnie nie umiał opisać:-)
    Rafał z Drużyny KRD MTB TEAM

    OdpowiedzUsuń