Header Ads

Reklama

Najnowsze

IV. Bieg Mikołajkowy Santarun

IV. Bieg Mikołajkowy Santarun był dla mnie pewnego rodzaju sprawdzianem na jakim etapie jestem w bieganiu. Wcześniejsze, dwumiesięczne przygotowanie – choć krótkie – miało stworzyć obraz moich aktualnych możliwości w tej dziedzinie. I choć chęci miałem ogrom to im bliżej linii startu, a potem linii mety tym chęci było mniej, a marzenia o „ekstra wyniku” i statuetce zwycięzcy mogę włożyć między bajki. Ale jak powiedział jeden z wielkich myślicieli polskich „Nawet najgorsze zawody, o ile dasz z siebie wszystko, są najlepszym treningiem”.

15-12-2012 r., jak już wspomniałem, był dniem testu umiejętności biegowych. Wraz z Białym Kenijczykiem i jego plemienną niewiastą, odpowiednio nastrojeni, reprezentując Feniks Legnica, udaliśmy się na arenę zmagań wielu wybitnych zawodników-biegaczy. Warunki atmosferyczne przestały być zachęcające – deszcz ze śniegiem i dodatnia temperatura spowodowały, że trasa zamieniła się w ślizgawkę. Skutkowało to tym, że kilku zawodników „fiknęło” dość widowiskowego „orła”.
Po zabawnej rozgrzewce z elementami yogi udaliśmy się z Białym na linię startu. Założenia biegu: metoda Gallowaya, 5 minut biegu, 30 sekund marszu. I tyle teorii.
 


 
 
3, 2, 1… START!
 
Lecimy obaj. Trzymamy się razem. Wybieramy trasę z nieudeptanym śniegiem, bo tylko tam się nie slizga człowiek. Mijamy kolejnych zawodników. Nie jest źle.
 
1 km.
 
Ślisko. Parę potknięć, utrata rytmu, ale jest zabawa. Mam wrażenie, że lecimy w 30-stce pierwszych zawodników. Tempo też wyszło niezłe. Pierwsza przerwa.
 
2 km.
 
Jak wyżej. Tempo trochę gorsze. Druga przerwa.
 
3 km.
 
Jest coraz słabiej. Mówię do Białego, że wydłużamy przerwę, bo nie wypoczywam tak, jak powinienem i zaraz pęknę.
 
4 km.
 
Pękam. Generalnie chcę odpuścić, Biały mnie zagaduje, ja mu marudzę, stosujemy 5 min biegu i 45 sek marszu. Toczymy się dalej.
 
5 km.
 
Marudzę dalej, ale skoro jestem już w połowie to chyba grzech wracać ;) To gdzieś ten moment.
 
 
6-9 km
 
Wyglądają mniej więcej tak samo. Mijają nas kolejni zawodnicy (głównie przeze mnie). Gdzieś w trasie Kenijczyk wpada nogą w zakamuflowaną kałużę. Tabliczka z 9 km i słyszę:
Biały: No, ostatnia minuta biegu.
Ja: Jak minuta skoro km robimy w około 5?
B: Bo to będzie najdłuższa minuta biegu w Twoim życiu.
J: Aha.
B: I jeszcze będziesz finiszował.
J: Aha.
 
Ostatnie metry wyciągamy flagę Feniksa i lecimy ile fabryka dała. Coś wrzeszczę, że siła, że moc, że ogień.
 
Bip, bip.
 
Przekraczamy linię mety.
 
 
Odbieramy gratulację, medale, korzystamy z bufetu. Pozujemy do zdjęć. Łapiemy się na zdjęcie z Mikołajem.
 

 
Moje wrażenia po biegu? Na pewno dałem z siebie wszystko. Nie jestem zadowolony z formy biegowej. Choć nie powinienem narzekać, bo zrobiłem swoją „życiówkę”: 10 km pokonałem w 00:51:12! Tempo: 5:05 min/km. I choć nie do końca jestem z biegu zadowolony to zrobienie takiego czasu metodą Gallowaya, jak mówi Biały, jest dobrym wynikiem. A biorąc pod uwagę, że biegam drugi miesiąc i głównie trenowałem kolarstwo to wynik jest do zaakceptowania ;)
 
Dystans: 10 km
Typ trasy: kross
Czas: 00:51:12
Miejsce OPEN: 67.
Miejsce w kategorii: 18.

1 komentarz:

  1. Gratuluję startu i życiówki. Na prawdę niezły wynik :)

    Waldek Sz.

    OdpowiedzUsuń