VII Leszczyński Maraton Rowerowy, który odbył się 27 maja 2012 r. i zostanie przeze mnie zapamiętany na bardzo długi czas. Sukces czy porażka? Ciężko jednoznacznie stwierdzić. Przede wszystkim należałoby określić, co tak naprawdę chciałem osiągnąć biorąc udział w wyścigu. Cel ten osiągnąłem, lecz czy nie był on zbyt łatwy? Wynik mógł być lepszy? Te oraz inne pytania mnożą się w mej głowie i póki co pozostają bez odpowiedzi. Czy gdybym mógł pojechać jeszcze raz rozegrałbym to inaczej? Analizuję przebieg wyścigu, wyciągam wnioski. Nie na zwycięskich startach bowiem uczy się człowiek, a na tych, które nie wyszły. Zapraszam Państwa na krótką relację z moich 50%.
Swoje przygotowania do startu, tradycyjnie już, rozpocząłem dwa dni wcześniej (pomijając oczywiście cały tydzień o obniżonej objętości treningowej). Nad moim stanem psychicznym, kondycyjnym oraz nad odpowiednim odżywianiem czuwał sztab ludzi w osobie Barbary Buda. Jest ona niezastąpionym członkiem mojej wieloosobowej ekipy, z której zdaniem liczę się przed każdym startem. Do sobotniego wieczora cały niezbędny sprzęt i ekwipunek został przygotowany do niedzielnego startu. Przedtem jednak czekała mnie dwugodzinna przejażdżka Najszybszymi Kolejami Świata REGIO z Wrocławia do Leszna.
Niedziela, 27-05-2012 r.
Godz. 4.55.
Dzwoni budzik. Zrywam się z łóżka. Szybkie śniadanie, mycie i jadę na dworzec. Stop! Zapomniałem o rękawiczkach. Wracam się spod drzwi. Myślę, że to zły znak. Taki przesądny jestem nieco. Wrr.
Godz. 5.38.
Odjazd. W sumie punktualny, więc nie ma co narzekać. Nie jestem sam w wagonie. Dosiada się "konkurencja". Sprzęt nieszczególny, więc i pewnie kolarz amator-amator, oceniam. Kolejne stacje, kolejna konkurencja. O, ci to mają Felty karbonowe. Niedobrze, myślę. Ale może są to gadżeciaże? Nie, na pewno nie: jego jedna noga jak moje dwie; jej jak moje półtora. No to się porobiło. Morale lecą w dół.
Ok. 7.00.
Stoimy już 10 minut a pociąg nie jedzie. Dobrze, że pojechałem tym wcześniejszym. Zastanawiam się ile Najszybszym Koleją zejdzie czasu na przejazd 70 km. Zjem sobie węglowodany dla uspokojenia.
Godz. 7.48.
Leszno. Cel osiągnięty. Ja i moja konkurencja wyjeżdżamy z dworca i "lecimy" na miejsce zawodów. Ciekawe ilu ich wszystkich będzie, myślę.
Ok. godz. 8.30.
I coś ta rozgrzewka "nie idzie". Nie jest dobrze. Bolą mięśnie. Morale sięga asfaltu.
Godz. 8:59.
Ile ludzi!, myślę. Ktoś się wyłoży na starcie na pewno. O, zaczyna odliczanie. Jak to się mówi: "gotowi, do startu, start!". Co ma być to będzie. I w tym momencie przeistaczam się w pożeracza km. Jestem ja, mój rower i dystans do przejechania.
Godz. 9.00 - 11.58
Pedałuję od początku mocno, ale nie na maksa. Plan był taki by zacząć słabiej, a przyspieszać później. Pierwszy zakręt i ok. 1,5 min. straty do czołówki. Ale pięknie to wygląda (ja gdzieś w 1:40 minucie filmu):
Strata jest, ale widzę tych na przedzie. Pierwszy podjazd, nie dałem się, nawet nie zauważyłem. Gonię dalej. Za mną jadą, przede mną przerwa ok. 1 km, a tam ci, których chcę dojść. Na liczniku ok. 40 km/h. Do czołówki się nie zbliżam, a oddalam się od tych co za mną. Po 2-3 km stwierdzam, że nie dogonię grupy z przodu, a jak dalej sam będę jechał to wiatr mnie wykończy, ci z tyłu mnie "połkną" i tak opadnę z sił, że przyjadę nie wiadomo który. Zwalniam i czekam aż mnie dogonią.
Pierwszy mnie dopada i lecimy już razem. Taki mały peleton. PELETON! To jest coś pięknego! To takie stworzenie, taki dziwny twór, który rośnie, pędzi, nie zważa na wiatr i połyka każdego kto jedzie sam. W peletonie 42 km/h to jest nic. Tyle się jedzie bez wysiłku. Należy jednak uważać na innych i nauczyć się funkcjonować w tym swoistym organizmie.
| W peletonie razem pracujesz na prędkość... |
![]() |
| ... razem pokonujesz zakręty z prędkością 40 km/h... |
![]() |
| ...gonisz ucieczki... |
![]() |
| ...znów pokonujesz zakręty... |
![]() | ||
| ...i z łatwością pokonujesz wzniesienia. |
W peletonie czułem się naprawdę mocny. Czasem sam próbowałem uciekać, czy też "ciągnąć" do przodu.
![]() |
| Jedna z prób ucieczki |
Sam moment finiszu też nie uważam za udany. Brak doświadczenia się odezwał. Ani się obejrzałem byłem "zamknięty" i nie było miejsca na sprint, więc przeturlałem się z grupą przez linię mety.
Po przekroczeniu linii i zobaczeniu swojego wyniku poczułem pewien niedosyt. 93. miejsce Open, 27 w kategorii to żadne dla mnie osiągnięcie (planowałem być w 50-tce). Przecież od roku to trenuję, a tutaj "tylko" jestem lepszy od 450 kolarzy, z czego 40 to prawdziwa czołówka. Ale z drugiej strony osiągnąłem założone cele: zrobiłem życiówkę na 75 km (1:58:15) oraz na prędkość średnią (38,20 km/h).
Na pewno ten start powiększył mój bagaż doświadczenia startowego i pozwolił wyciągnąć pewne wnioski. M. in.:
- Ból nóg uzmysłowił mi, że może potrzebuję regeneracji przez kilka dni by nabrać świeżości na rower.
- Przed metą muszę wyjść na czystą pozycję by mieć miejsce na finisz.
- Więcej ćwiczeń na wytrzymałość siłową i anaerobową, by móc próbować uciekać i jechać samemu.
- Próbować namówić kolegów do wspólnych jazd, bo co jak co, kolarstwo szosowe to sport drużynowy.
Wszystkie zdjęcia z tej świetnie zorganizowanej imprezy dostępne tutaj:
Leszczyńska Liga Rowerowa














